Tematyczna ścieżka zwiedzania - Skansenova

Używamy plików cookies, aby pomóc w personalizacji treści, dostosowywać i analizować reklamy oraz zapewnić bezpieczne korzystanie ze strony. Kontynuując, wyrażasz zgodę na gromadzenie przez nas informacji. Szczegóły znajdziesz w zakładce: Polityka prywatności.

Muzeum — Orawski Park Etnograficzny w Zubrzycy Górnej

zubrzyca bar

Tematyczna ścieżka zwiedzania

Skanseny to nie tylko wyjątkowe zbiory, ale i tysiące ukrytych w nich historii. Jeśli chcesz poznać kilka z nich, możesz wyruszyć na wyprawę ścieżką tematyczną. Skorzystaj z mapy i szukaj eksponatów. Udanych odkryć!

Historie z pogranicza

Muzeum — Orawski Park Etnograficzny opowiada o życiu na dawnej orawskiej wsi, dokumentuje architekturę i kulturę materialną regionu. Spośród tego bogactwa tematów wybraliśmy ten, który specjalnie nas zaciekawił: pogranicze. Opowiemy zatem o znaczeniu i wpływie miejsca na życie ludzi, o śladach tego, jak można było w lasach pod Babią Górą — często mimowolnie — zmienić obywatelstwo, gdy granice i państwa się zmieniały. Oprócz wielkiej polityki na życie ludzi miały też wpływ geografia — na przykład fakt, że tutejsze rzeki płyną do Morza Czarnego, a nie do Bałtyku — a także niezmienny rytm natury. Możemy to dziś zobaczyć, odczytując historie zawarte w (czasem niepozornych) eksponatach opisanych w tej mapce.

Fot. jeśli nie podano inaczej: Klaudyna Schubert

Ogień jest z jednej strony żywiołem niszczycielskim i tajemniczym, z drugiej — zapewnia ludziom ciepło i gorącą strawę. Ujarzmienie płomieni i stworzenie w strukturze domu bezpiecznych warunków do jego wykorzystywania pozwoliło ludzkości przejść w następny etap cywilizacyjny. Ogień i  piec w  tradycji ludowej otaczane były zawsze wielką czcią i szacunkiem. Wiązało się z nimi życie człowieka od narodzin aż do śmierci, o czym świadczą najróżniejsze praktyki związane z  rozpalaniem i  podtrzymywaniem ognia, a  także z  jego wygaszaniem czy wypiekaniem chleba. Jeszcze w XVIII w. w krajobrazie wsi orawskiej przeważały chałupy kurne, w których stawiano piece bez komina, a dym unosił się w czarnej izbie aż pod wysoki sufit. Tutejszy piec stoi od dziesięcioleci, będąc niemym świadkiem życia rodziny Moniaków, sołtysów w Zubrzycy, a wreszcie ostatniej spadkobierczyni tego szlacheckiego rodu — Joanny Wilczkowej. Był towarzyszem wielu zawirowań historycznych orawskiej ziemi. Podczas gdy siostra Wilczkowa całe swe życie gospodarowała w  Zubrzycy, jej brat Sándor Lattyak żył w Budapeszcie…

Heligonka to dźwięczny ślad monarchii austro-węgierskiej na ziemiach Orawy. Instrument ten przybył z warsztatów zlokalizowanych w Czechach i  rozprzestrzenił się po całej środkowej Europie, tak też heligonka pojawiła się w ludowej muzyce Orawy w połowie XIX w. Był to instrument stosunkowo głośny, który zastępował właściwie całą kapelę. Doskonale nadawał się na domowe potańcówki, mniejsze wesela i  rodzinne posiady. Nasza heligonka została zakupiona w Jabłonce w roku 1976 i pochodzi z początku XX w. Używana była jeszcze w latach 50. i 60. Na Orawie do dzisiaj zachowała się tradycja gry na tym instrumencie, a w ostatnim czasie obserwujemy jego swoisty renesans — wielu młodych ludzi podjęło naukę gry na heligonce.

Stukot takich krosien można było dawniej usłyszeć w niemal każdym gospodarstwie u podnóża Babiej Góry. Wytworzone na nich lniane płótna były następnie barwione i sprzedawane. Mieszkańcy Orawy nie bali się dalekich podróży! Około 800 kupców wyruszało rokrocznie konnymi, specjalnie wyposażonymi wozami, wioząc ze sobą towar. Docierali do miast i wsi w całym Królestwie Węgier, na Bałkany, a nawet do Konstantynopola.  Ten przemysł na Orawie skończył się, gdy przedsiębiorcy z  Imperium Brytyjskiego sprowadzili do Europy bawełnę. Tkacze lnu z kontynentalnej Europy nie mogli konkurować z wielkimi fabrykami produkującymi masowo płótno z bawełny, która była bardzo tania, bo do jej wytwarzania zmuszano niewolników.  Nie tylko tkacze, ale też rolnicy uprawiający len musieli szukać nowych sposobów na życie. Po tkaczach i  ich brawurowych wyprawach pozostały tylko opowieści i  krosna zachowane w skansenie.

Dawna Orawa była krainą ukrytą wśród gęstych lasów, porastających podnóża Babiej Góry. Mieszkańcy tych stron musieli radzić sobie sami i wiedzieli, jak skutecznie wykorzystać siły przyrody, by ułatwić sobie pracę. Prawie w  każdej wsi pracowały młyny wodne. Woda poruszała koła z łopatkami, a te obracały kamienie do mielenia zboża.  Tak jak dziś prąd, wodna energia była cenna. Jej uzyskanie wiązało się z dużym wysiłkiem: trzeba było stawiać tamy, kopać kanały i  wznosić budowle. Dlatego starano się ją jak najlepiej wykorzystać. W  tym celu łączono młyny z innymi instalacjami.  W skansenie widzimy młyn połączony z tartakiem. To wielofunkcyjne urządzenie korzysta z  tego samego kanału i koła wodnego. To jednak tylko jedna z możliwości. Z młynami łączono też np. gonciarnie (do produkcji pokryć dachowych) czy folusze (do produkcji materiałów filcowych). W  ten sposób wzdłuż rzek rozciągały się szeregi zakładów, przypominające późniejsze strefy uprzemysłowione.

Orawscy mężczyźni nosili kapelusze zwane kłabukami. Prawdziwy orawski kłabuk robi się z kawałka filcu, czyli ze sprasowanej, utwardzonej wełny. Kapelusze miały różne rozmiary, a ich ronda bywały uniesione lub opuszczone. Kształt kapelusza mógł być związany z zajęciem lub zawodem, mógł też świadczyć o charakterze jego właściciela. Kapelusz taki jak ten nazywano natomiast „wolorskim”, bo noszony był przez pasterzy wypasających bydło na halach Babiej Góry. Był znakomicie dostosowany do warunków tej pracy — masywny i szeroki chronił od silnego wiatru, rzęsistego deszczu i śniegu.  Ten kapelusz przekazał do skansenu Andrzej Pilch — jeden z założycieli muzeum. Już w  latach powojennych prezentował w  mediach wiedzę o  tym — trochę wówczas zapomnianym — pogranicznym regionie. Zachowało się wiele fotografii, na których można go zobaczyć. Zazwyczaj występował przyodziany właśnie w „wolorski” kłabuk.

Orawa to teren pogranicza ze wszystkimi tego konsekwencjami: mieszkając tu, było się Węgrem, Słowakiem, wreszcie Polakiem, gdy po I wojnie światowej tę część Orawy przyłączono do odrodzonej Polski... Pozostałości tych zmian widać w języku. Makatka z inskrypcją napisaną po słowacku została zakupiona na jarmarku w Jabłonce, który wciąż ściąga ludzi z całej Orawy i gdzie wciąż można porozumiewać się mieszaniną języków polskiego, słowackiego, miejscowej gwary, a pierwszą walutą jest euro. Także dziś, gdy usłyszymy w ustach Orawiaków słowa takie jak „topanki”, „niechaj to” lub „to iste”, będzie to tak naprawdę żywy ślad historii tych ziem, a nie tylko malownicze odpowiedniki polskich słów: „trampki”, „zostaw to” i „to samo”...

Górna Orawa do końca wielkiej wojny była częścią Królestwa Węgier, a górale orawscy jego obywatelami. Młodzi mężczyźni służyli w  oddziałach armii węgierskiej. Pobyt w  niej był dla nich często jednym z najważniejszych wydarzeń w życiu. Wracając w  rodzinne strony, przywozili więc różnego rodzaju pamiątki, np. takie obrazki z żołnierzem, w które należało wkleić swoje zdjęcie w miejsce twarzy. Na tym obrazku widać „wojoka” ubranego w mundur honvédów, czyli jednostek węgierskich armii austro-węgierskiej. Elementy tego munduru były inspiracją dla orawskiego stroju ludowego, co możemy zauważyć na przykładzie parzenic czy lampasów po bokach spodni. Na górze obrazka widnieje korona świętego Stefana, symbol Królestwa Węgier, a pod nią postać króla i cesarza zarazem, co miało przypominać o jedności c.k. monarchii. 

Niewielka miejscowość Jabłonka dziś położona jest przy polsko-słowackiej granicy. Dawniej leżała w sercu Orawy, jednego z regionów Królestwa Węgier. Tutaj swoje źródło ma rzeka, której wody płyną na południe. Nie wpadają więc do Bałtyku, lecz przez Wag i Dunaj do Morza Czarnego.  Rzeki były dawniej tak ważne jak dziś autostrady. Orawiacy potrafili to wykorzystać, wiedzieli, że ta mała rzeczka otwiera przed nimi wielki świat. Wysyłali tą drogą jeden z najważniejszych swoich towarów — drewno z lasów porastających zbocza Babiej Góry. Co roku, wczesną wiosną — gdy w górach topniał śnieg, a poziom wody w rzece był najwyższy — budowano pełty: tratwy z  pni drzew przeznaczonych na sprzedaż, które przygotowywano między innymi z użyciem pił takich jak ta. Kiedy woda wezbrała, otwierano tamę i tratwy płynęły z biegiem rzeki. Sterowali nimi prawdziwi specjaliści — pełtnicy. Mieszkali na tratwach, przez całą drogę płynąc z nurtem rzek. Najlepsi z nich wypływali aż na Dunaj, by sprzedać doskonałe orawskie drewno w samej stolicy Węgier! 

Dawniej na wsi korzystanie z  zegarków było niezwykle rzadkie. Czas odmierzano na różne sposoby: za dnia obserwowano słońce, nasłuchiwano bicia kościelnych dzwonów lub delikatnego kołatania dzwonków okolicznych loretańskich dzwonniczek. W XIX w. na wsi zegar był przejawem luksusu. Na Orawie zegary pojawiły się najpierw w dworach i murowanych domostwach handlarzy płótnem. Później zawitały do domów zamożniejszych gazdów. „Godziny”, bo tak do dzisiaj na Orawie nazywa się zegary (słow. hodiny), pod koniec XIX w. były już powszechnym wyposażeniem chałup. Zegary w drewnianej obudowie, ze zdobioną tarczą — tzw. schwarzwaldzkie — nabywane były na okolicznych jarmarkach, przywożone przez płócienników, kupowane w miastach dawnej c.k. monarchii lub przynoszone przez powracających Orawiaków z tzw. Dolnej Ziemi, czyli dawnych południowych Węgier (część dzisiejszych Chorwacji, Serbii, Rumunii) oraz Górnych Węgier (dzisiejszej Słowacji), gdzie często zatrudniali się na sezonowe prace.

W salonach i innych pomieszczeniach dworów pojawiały się nowinki techniczne, które następnie powoli przenosiły się do izb góralskich. Podpatrzone przez sąsiadów innowacje stawały się często przedmiotem ich pragnień, które w  miarę możliwości realizowali. Zdarzało się zapewne, że gdy orawska gaździna zobaczyła we dworze np. przepiękną lampę naftową, to wkrótce gazda na jarmarku kupował podobną, choć pewnie mniej okazałą i tańszą. Ten cud techniki wynaleziony w 1853 r. przez Ignacego Łukasiewicza zmienił życie na całym świecie, rozpoczynając nowy etap w dziejach cywilizacji, również i na Orawie. Ta lampa dotarła tu aż z Wiednia, wyprodukowana na przełomie XIX i XX w. przez renomowaną firmę Rudolfa Ditmara, który jako jeden z pierwszych produkował je na szeroką skalę, zaopatrując chłonne europejskie rynki.

Zubrzyca mapka

mini logotypy 1

Przewiń do góry